Plac
zabaw
Rockowe
laski - retrospekcja
Nadal
jakiś czas temu, ale nie tak dawno…
-
Muszę oficjalnie wyrażać
swoje odczucia na temat tego, gdzie się obecnie znajdujemy? – zapytała Toni.
Nie ruszyłam się z pozycji opierającej
się o bagażnik samochodu obok Toni, zaparkowanego przy barze Shirleen na
Colfax.
Ale również nie odpowiedziałam.
- No dobrze, nie złość się… – zaczęła,
ale nie dokończyła.
Jednakże jej słowa sprawiły, że
odwróciłam wzrok od frontowych drzwi baru i skierowałam go na nią.
- Co? - Naciskałam, kiedy nadal się
nie odezwała.
- W pewnym sensie rozmawiałam z Tony’m
o… wiesz.
Los chciał, że facet, którego spotkałyśmy
ostatnim razem, miał na imię Anthony i wołali na niego Tony.
To było
urocze, Tony i Toni.
Było
też dobrze, bo Tony może przesiadywał w brutalnych barach, ale był dobrym
facetem i bardzo lubił Toni, więc widywali się przez ostatnie cztery miesiące.
Chociaż
było źle, bo teraz Tony wiedział, że Toni ma dopiero dwadzieścia lat, co
oznaczało, że miał coś przeciwko jej chodzeniu do tego baru z dwóch powodów.
Po
pierwsze, było to nielegalne, a po drugie, był opiekuńczy i nie chciał, żeby
była w pobliżu knajpy.
Niedobre
było także to, że wiedziałam, co znaczy „wiesz”.
To
dlatego mój głos był o dwie oktawy wyższy, kiedy zapytałam - Rozmawiałeś z Tony’m
o Dariusie i Liamie?
Potrząsnęła
głową.
- Nie.
Nie o Liamie. Tylko zapytałam go o Dariusa. Zapewniam, że zachowywałam się
naprawdę swobodnie – nie do końca mnie zapewniła – Powiedziałam, że przyjaźniłam
się z nim jeszcze w szkole średniej, bo wiesz, że tak było, i że zastanawiałam
się, po tym, co się stało, jak sobie radzi.
Okej,
może nie było tak źle.
A teraz
mnie to zainteresowało.
- Co
powiedział?
Wyglądało
na to, że nie chciała powiedzieć tego, co powiedziała dalej, ale powiedziała.
- Powiedział,
żeby trzymać się z daleka. Wtedy go nie znał, ale teraz to naprawdę zły koleś.
Skupiłam
swoją uwagę z powrotem na drzwiach wejściowych, bo już to wiedziałam. „Zły
koleś” cztery miesiące temu ujawnił się po całym moim salonie, bardzo zły koleś.
Również,
jak wracałam do domu jak w zegarku pierwszego dnia każdego miesiąca, zastawałam
kopertę leżącą na blacie. Pierwsze dwie zawierały po trzy tysiące, ostatnie dwie
po cztery.
Wszystko
w gotówce.
- Więc
wiesz – ciągnęła Toni – On dał jasno do zrozumienia, że wspiera opłaty na
dziecko, co jest dobre, prawda?
Nie
odpowiedziałam, bo opowiedziałam jej wszystko o wizycie Dariusza i kopertach,
które ciągle dostaję, i nie trzeba było mówić, że czternaście tysięcy dolarów w
gotówce było niezłe, jakby-trochę w porządku, skoro zarabiałam około tysiąca,
ale tak naprawdę nigdy nie dociągałam do dwóch.
Szła
dalej.
- Ale
on nie zgadza się z resztą. Dlaczego więc znowu tu stoimy?
To było
dobre pytanie, bo odczucia Dariusa w tej kwestii rzeczywiście nie pozostawiały
wiele do interpretacji, więc tak naprawdę nie wiedziałam.
Jednakże
pewne rzeczy zdecydowanie pozostały niewypowiedziane i z jakiegoś głupiego
powodu poczułam przemożną potrzebę, aby je powiedzieć.
Zanim
zdążyłam jej odpowiedzieć, na parking wjechał pickup.
Ale nie
zaparkował.
Podjechał
prosto do nas i zatrzymał się.
Szyba
opadła i za kierownicą zobaczyłam Eddiego Chaveza.
Kurczę.
Darius
wiedział, że tam byłam, przynajmniej Shirleen wiedziała, ale to Darius
oświadczył, że nie chce się ze mną widzieć.
Eddie
wyraził to na głos – Jedź do domu, Malia.
– Cóż,
Eddie Chavez – wycedziła Toni - Popatrz na siebie. Dobrze dorosłeś.
Jego
czarne oczy przesunęły się na nią, wymamrotał - Toni - po czym spojrzał na mnie
- To nie jest miejsce dla ciebie. Którejkolwiek z was.
- Powiedz
mu, że chcę z nim porozmawiać – rozkazałam.
Eddie
nic nie powiedział.
- Powiedz
mu, Eddie – zażądałam.
- Jedź
do domu, Malia – powtórzył, okno podniosło się i przetoczył się przez parking.
Zauważyłam
jednak, że kiedy wykręcił, stał tam na biegu jałowym, z wciąż włączonymi
światłami, czekając, aż się załadujemy i wyruszamy.
Taaa.
Ci
chłopcy.
Zawsze
wspierający się nawzajem.
Kiedyś
wydawało mi się, że to było fajne.
To było
denerwujące, bo oni wszyscy już wyszli.
- Nie
sądzę, żeby Darius miał się pojawić – zauważyła kapitan Toni z „Oczywistych”.
Westchnęłam
głośno i wsiadłam do samochodu. Toni usiadła obok mnie.
Eddie
wyjechał za nami z parkingu.
- Wiesz,
on jest teraz policjantem – zauważyła Toni.
- Co?
Kto?
- Eddie
Chavez.
Nie
mogłam nic na to poradzić. Byłam sfrustrowana i zdenerwowana, ale to
rozśmieszyło mnie do łez.
– Nie,
poważnie – powiedziała Toni przez mój śmiech.
- Jedynym
powodem, dla którego Eddie Chavez nie był prawdziwym młodocianym przestępcą,
było to, że… - nie dokończyłam.
Stało
się tak, bo Darius temperował tę trójkę.
Lee
Nightingale i Eddie Chavez byli dwoma młodymi mężczyznami, dla których szkoła ani
sport nie stanowiły wystarczających wyzwań, więc szukali innych wyzwań, a gdy
byłeś nastolatkiem, wyzwania te często były nikczemne.
Darius
był ich kompasem moralnym.
Pomyślałabym…
- Wiesz,
co robi Lee Nightingale? - Zapytałam Toni.
- Jest
w armii. Myślę, że stacjonuje w Karolinie Północnej czy gdzieś.
Cóż, oto
było. Nie byłam psychologiem, ale jedynym powodem, dla którego ta dwójka nie
zeszła z toru, było to, że Darius trzymał ich na właściwej drodze.
Potem on
zszedł z toru, a oni znaleźli swój, prawdopodobnie po to, aby dać przykład,
przypomnieć swojemu kumplowi, kim naprawdę jest, wskazać drogę lub być w stanie
opiekować się nim najlepiej, jak potrafią.
Ta
trójka była nierozłączna i powinnam była wiedzieć, że znajdą sposób, aby nadal
być, nawet jeśli życie poprowadzi ich w zupełnie różnych kierunkach.
- Więc
Lee i Indy nigdy się nie zeszli – powiedziałam, czując smutek z powodu Indy i
Lee.
Zawsze
byli tak w sobie zakochani, że myślałam, że on po prostu czekał, aż ona
dorośnie.
Chyba
źle myślałam.
– Nie,
ale nie jest zajęta, więc jest jeszcze nadzieja.
Nie byłam
tego taka pewna. Ostatnio traciłam nadzieję.
Podrzuciłam
Toni do jej domu i, gdy tylko zaparkowałam na miejscu parkingowym przed jej
mieszkaniem, Tony otworzył drzwi i oparł się o framugę.
Cholera,
był w porządku.
- Nie
mogę zaprzeczyć – zauważyłam, patrząc na jej mężczyznę – że coś dobrego wynikło
z pójścia do tego baru.
- Nie,
nie mogę temu zaprzeczyć – odpowiedziała Toni. Potem jej głos stał się
delikatniejszy i słodszy - Chcę tylko powiedzieć, że on ma przyjaciół i to
dobrzy kolesie.
Spojrzałam
na nią i posłałam jej uśmiech, którego tak naprawdę nie czułam, chociaż czułam
słowa, które powiedziałam - Ja też mam przyjaciółkę i ona jest najlepszym
kolesiem na świecie.
Skrzywiła
się - O mój Boże, nigdy więcej nie nazywaj mnie kolesiem.
Poczułam
uśmiech, który wtedy miałam.
Toni
była świetna w chronieniu moich pleców i chronieniu mojego serca, ale nie była
dobra w mówieniu o uczuciach.
- Idź
do swojego faceta – nalegałam - Następnym razem, gdy mama i tata zabiorą Liama
na noc, zrobimy coś fajnego.
–
Obietnice, obietnice – wymamrotała, wysiadając z samochodu.
Czekałam,
aż dotrze do Tony’ego, ale nie oglądałam, jak witał się z moją przyjaciółką.
Pamiętam
miłość w pierwszym rozkwicie, jakby to było wczoraj.
I
brakowało mi tego.
Zamiast
tego pojechałam do pustego domu (i, nawiasem mówiąc, Eddie jeszcze się nie
odkleił, co dokładnie powiedziało mi o tym, co Darius mu nakazał, a mianowicie
dopilnowanie, żebyśmy Toni i ja wróciły do domu w porządku), żałując, że się
załamałam, kiedy mama błagała mnie, żebym pozwoliła Liamowi spędzić noc.
Ona i
tata byli zachwyceni moim dzieckiem.
Chociaż
wiedziałam, że miała ukryty motyw, myśląc, że jestem młoda, więc musiałam wyjść
i być młodą z przyjaciółką i zapomnieć, że w domu ciążyła na mnie ogromna
odpowiedzialność, która ograniczała moją zdolność do wychodzenia i bycia młodą.
Rzecz w
tym, że ja też lubiłam swoje dziecko, a, chociaż nie miałabym nic przeciwko
wyjściu od czasu do czasu na koncert czy do filmu, uwielbiałam spędzać czas z
synem. Nawet gdy ratowałam go przed porażeniem prądem.
Zaparkowałam
pod moim apartamentowcem, chwyciłam torebkę, wysiadłam, zabezpieczyłam
samochód, a następnie weszłam do mieszkania, oglądając się za siebie, zanim
zamknęłam drzwi, więc zobaczyłam, jak Eddie w końcu odjeżdżał.
Jak
zwykle włączyłam światło w przedpokoju i ponownie pisnęłam, gdy zobaczyłam
mężczyznę stojącego w moim salonie.
Położyłam
jedną rękę na sercu, poszłam do pokoju i rzuciłam torbę na kanapę.
Dopiero
wtedy rozkazałam - Przestań się włamywać.
- Nie przeprowadziłaś
się – stwierdził dziwnie.
- Co?
- Jego
pokój jest malutki. To nie jest dobra dzielnica. A ty nie przeprowadziłaś się.
Nie
wiedziałam, co powiedzieć. Moje myśli krążyły od jednej rzeczy do drugiej,
włączając w to między innymi fakty, że znowu tu był, że znowu się włamał, ale
najwyraźniej też się rozejrzał, co było całkowicie inwazyjne, lub, bardziej
inwazyjne niż samo jego włamanie i mówił słowa, których nie rozumiałam.
- Masz
pieniądze… przenieś się – nalegał.
– Ty dajesz
mi te pieniądze?
- Nie
daję ci tych pieniędzy – skłamał, bo o tym wiedział, a wiedziały o tym
dokładnie trzy osoby: ja, Toni i osoba, która mi je dawała.
Dlaczego
miałby kłamać?
- Darius…
- W
pobliżu Colorado Boulevard jest kompleks. Czystszy. Większe sypialnie. Zielona
przestrzeń. Plac zabaw. Basen. Brama bezpieczeństwa. Jest lista oczekujących.
Znam faceta. Wpadasz na czołówkę, a oni mają szeregówkę z dwiema sypialniami.
Zadzwoni do ciebie ze szczegółami.
- Darius…
- Spróbowałam ponownie.
- Znam
innego faceta, ma firmę przeprowadzkową. On zajmie się tym gównem.
- Mam
jeszcze sześć miesięcy umowy najmu.
–
Zadzwonię.
Zadzwoni,
a teraz zrobił ruch, jakby zamierzał… wyjść.
Chciał
mnie minąć, ale złapałam go za biceps i warknęłam - Darius!
Zatrzymał
się, spojrzał na moją rękę, potem na twarz, a jego wola, żebym zabrała mu rękę,
była całkowicie jasna i żadne słowo nie opuściło jego ust.
Nie
zabrałam z niego ręki.
- Mamy
o czym rozmawiać – powiedziałam mu.
– Tak,
o tym, że wydostaniesz się z tego nędznego miejsca i o umieszczeniu mojego syna
w przyzwoitym. Rozmawialiśmy o tym. Już mnie nie ma.
Trzymałam
się mocniej - Mam inne rzeczy do powiedzenia.
- Widzę,
że muszę wyrazić to jasno, że nie chcę ich słyszeć, więc chcę to wyjaśnić. Nie
chcę ich słyszeć.
Pociągnęłam
go za ramię, jednocześnie stając przed nim, blokując mu drogę - No cóż, ja chcę
je powiedzieć.
–
Malia, nie.
- Nie
stać mnie na większe mieszkanie.
– To
nie będzie twój problem, bo czynsz będę opłacał ja.
Moje
oczy zrobiły się duże.
Potem
się wściekłam.
- Więc
co? To z poczucia winy? - zapytałam – Bo nie potrzebuję twojego poczucia winy,
Dariusie Tucker.
- To
nie poczucie winy.
- Więc
co to jest?
– Zejdź
mi z drogi, kobieto.
- Powiedz
mi. Co to jest? – zażądałam.
- Zejdź
mi z drogi – warknął.
Nie
zeszłam mu z drogi.
Wspięłam
się na palce i stanęłam mu twarzą w twarz.
- Powiedz
mi! – warknęłam - Jeśli to nie poczucie winy, to czym to jest?
–
Chcesz wiedzieć, co to jest? – szepnął złowrogim tonem.
Zadrżałam,
słysząc ten ton, ale mimo to odważyłam się pokiwać głową - Tak. Chcę wiedzieć.
Wciąż
szeptał, kiedy odpowiedział - To jest to.
A potem
jego ramiona mnie otoczyły i jego usta znalazły się na moich.
Przez
sekundę byłem oszołomiona. Żaden mężczyzna nie dotknął mnie od… cóż, od niego.
A potem
jego język dotknął moich warg, rozchyliłam je i wsunął się do środka, i to nie
było tak, że zużyłam dziesięć lat hormonów na zrobienie dziecka.
Poczułam
się, jakbym znów miała piętnaście lat i całował mnie najprzystojniejszy chłopak
w szkole.
Ale ja
nie miałam piętnastu lat, a Darius nie miał szesnastu lat.
To było
inne.
To było
lepsze.
O wiele lepiej.
Jedną
ręką obejmował mnie tak mocno, jakby chciał, aby moje ciało zlało się z jego.
Jego
druga ręka znajdowała się u nasady mojej szyi, z palcami w moich włosach,
trzymając mnie nieruchomo podczas ataku jego pocałunku, podczas gdy nie było
mowy, żebym zrobiła cokolwiek innego, jak tylko sięgnąć po to i odwzajemnić
pocałunek.
Coś, co
zrobiłam.
Kiedy
jego dłoń powędrowała w dół, do mojego tyłka uderzyło mnie, o ileż lepszy był
ten pocałunek i dlaczego mógł być o wiele lepszy także mnie uderzyło.
Wściekłość
przepłynęła przeze mnie. Wściekłość, zazdrość i nieszczęście, śmiertelna
mieszanka trucizny przenikająca każdą moją komórkę i wyrwałam się z jego
ramion.
Oddychał
ciężko i ja oddychałam ciężko i patrzyliśmy na siebie.
Jego
spojrzenie było ostrożne. Moje było wkurzone.
- Wygląda
na to, że miałeś mnóstwo okazji, aby stać się w tym naprawdę dobrym –
zażartowałam – Chyba za mną nie tęskniłeś, co?
Ostrożność
zniknęła z jego rysów, a pustka powróciła.
Ale nie
odpowiedział, dopóki nie przeszedł obok mnie, a ja obróciłam się, żeby
zobaczyć, jak podchodził do drzwi.
Zatrzymał
się tam i odwrócił do mnie.
- Przeprowadzasz
się ostatniego dnia miesiąca.
– Nie
potrzebuję...
- Mam
gdzieś, czego potrzebujesz. Mój syn potrzebuje bezpiecznego miejsca do życia z
placem zabaw w pobliżu. I to właśnie dostanie.
Otworzył
drzwi, ale znowu się odwrócił.
Następnie
zadał ostateczny cios.
- I
wyszło mi to na dobre, bo mam wyobraźnię. Gdybym pozwolił sobie mieć kobietę,
jest tylko jedna kobieta, na którą pozwoliłbym sobie mieć. Ale ona nie
potrzebuje mojego gówna. Jej dziecko nie potrzebuje mojego gówna. Nikt nie
potrzebuje mojego gówna. Więc pozwolę jej mieć własne życie, wychować naszego
chłopca i będę trzymać ich z dala od tego gówna, którym jestem.
Po tych
słowach, zostawiając mnie wypatroszoną, zniknął.
*****
FYI:
Rankiem
ostatniego dnia miesiąca u moich drzwi pojawił się mężczyzna z ciężarówką do
przeprowadzki.
Nie
spakowałam się.
Mężczyzna
z ciężarówką i jego chłopcy spakowali mnie dla mnie.
Groziłam,
że wezwę policję, ale on się nie zniechęcił.
Nie
zadzwoniłam na policję.
Darius
powiedział, że w nowym kompleksie jest plac zabaw.
I
basen.
Przeprowadziliśmy
się.
Następnego
dnia na nowych, wspaniałych granitowych blatach w mojej nowej, przestronnej
kuchni leżała koperta.
Było w
niej pięć tysięcy dolarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz